środa, 16 listopada 2016

Podejcie drugie

Dzisiaj odbyło się spotkanie z moją nową terapeutką. Zrobiła wywiad. I zaproponowała mi "zwykły" "counselling". Moja nowa terapeutka J, jest dojrzałą kobietą i twierdzi, że ma 15 lat doświadczenia w leczeniu traum powiązanych z gwałtem. Była tak pewna swojego, że oznajmiła mi: "Dzisiaj przyszłaś tutaj jako bezbronna dziewczynka, po 8 sesjach ze mną wyjdziesz stąd jako silna kobieta". Diagnoza oczywiście taka sama, czyli PTSD. Dorzuciła coś o tym, że straciłam swoją tożsamość, że nie miałam szansy dorosnąć, że jestem dalej tą małą dziewczynką. A ona się objawia w moich emocjach, często nawet sposobie w jaki mówię czy nawet w sposobie mojego ubierania. J powiedziała, że zapewnimy wszystkie potrzeby małej dziewczynki, pozwolimy jej dorosnąć.

Do domu dostałam kilka prac domowych. W tym napisanie listu do moich oprawców - na samą myśl strasznie się rozpłakałam. Poprzednia terapia pomogła mi w otwarciu się troszkę na temat tego co mi się przytrafiło. Ale że mam potwierdzić te wszystkie wydarzenia przed moimi oprawcami, w postaci listu? Oczywiście nigdy go nie dostaną, ale chodzi o sam fakt.

Po drugie J poleciła mi "opatulać" się kocami, poduszkami, spędzać czas i spać w miękkości.

Potem zapytała jeszcze o moje wspomnienia przed tym wszystkim, zapytała jaka byłam, kim była ta mała dziewczynka. Nie mogłam przestać płakać.

Po raz kolejny, następna terapeutka potwierdza pewną tezę. Gdyby to zostało zgłoszone, dzisiaj nie byłoby idealnie ale na pewno lepiej. Dlatego apeluję do ofiar gwałtów i wykorzystań - walczcie i dla siebie zgłaszajcie takie sprawy.

sobota, 29 października 2016

W międzyczasie.

Od ostatniego postu minęło trochę czasu. Byłam czynnie pochłonięta zadaniami domowymi. Czyli odtwarzaniem przebiegu traumy. Moja terapia straciła na częstotliwości, aż nadszedł dzień wczorajszy kiedy razem z terapeutką stwierdziłyśmy, że stoimy w miejscu. Terapia CBT zakończona oficjalnie niepowodzeniem.

Strasznie długo płakałam. Bo - jakie mam jeszcze opcje? Gdzie szukać pomocy? Co dalej?

G. przeprosiła. Chociaż nie powinna. To przecież pewnie nie jej wina. Pewnie robiła co mogła zgodnie z jej wiedzą psychologiczną. Obiecała, że pogada z kim trzeba i znajdzie kogoś dla mnie.

A zatem 8-mego listopada udaje się na kolejną wstępną wizytę do niejakiej J. Co dla mnie przygotowała? Jeszcze nie wiem.

W międzyczasie zadzwoniłam pod numer awaryjny. Pani z niezwykle ciepłym głosem przeprowadziła wstępny wywiad i powiedziała, że powinnam spotkać się z Psychiatrą. Stwierdziła, że po tak długotrwałej traumie, zwłaszcza, że wszystkiego doświadczyłam "za dziecka", mój mózg może być uszkodzony. Tak. Uszkodzony. Niezdolny do prawidłowej pracy. Poczułam, że moje cierpienia nie będą miały końca. Kazała czekać na tą wizytę 8-mego, a potem w zależności od przebiegu spotkania zaplanujemy coś wspólnie.

W międzyczasie tyje od leków, śpię mocno i jestem ciągle napalona. Poziom lęków jest zmniejszony, ale dalej nie potrafię funkcjonować tak jak chciałabym.

Błagam, niech mi ktoś pomoże, wskaże drogę.

środa, 19 października 2016

Leki... czyli powrót do korzeni

Tak, zniknęłam na kilka tygodni, ale to dlatego bo po pierwsze nastąpił moment lekko krytyczny, czego efektem był punkt drugi, czyli wspomożenie się lekami.

4 tygodnie temu.

W pracy zamieniam się na wieczorne zmiany, tak aby mieć kontakt z jak najmniejszą ilością osób. Przez osiem godzin nie jem bo boję się wejść do kantyny. Mój zawód uchodzi za typowo "męski" i nienawidzę każdego dnia, kiedy muszę wejść w to rojowisko wzroków, podgadywanek, gestów, śmiechów. Wiem, że większość z nich nie jest seksistami, że większość z nich nie ma złych zamiarów, wiem że starają się być po prostu mili. Ale ja tego nie znoszę. Nie chcę słyszeć niczego, nawet najmilszego na mój temat. Często uciekam w miejsca, w których nikt mnie nie znajdzie. Nawet jeśli oznacza to stanie w deszczu czy na mrozie. Niestety czasami jest to nieuniknione.

Nie wiem czy tak wgląda fobia społeczna, ale tak sobie ją wyobrażam. Wchodzę do pomieszczenia i nagle wszystko spowalnia. Moje kroki, ruchy rąk. Głosy naokoło podgłaśniają się tak, jakby ktoś manewrował pokrętłami. Śmiechy są najbardziej słyszalne. Gdzieś tam na granicy halucynacji słyszę swoje imię. Mój oddech jest szybszy, wiruje mi w głowie. Muszę się czegoś złapać bo całkowicie się w tym zagubię. I oby nikt nic do mnie nie powiedział, w takim stanie niczego nie rozumiem. Nawet swojego ojczystego języka.

Ale ktoś podchodzi. Mówi. Gubię się. Nie chcę tam wracać. I tak nikt nie pomyśli o Tobie jak o ofierze czyjegoś złego czynu. Łatwiej myśleć, że jesteś rąbnięta. Gorsza. 

3 tygodnie temu.

Znowu w pracy. Ten sam system. Niestety natrafiam na dupka. Dupek mnie traktuje przedmiotowo, poniża na oczach innych. Nie pozwala się wytłumaczyć. Stoi tak blisko, że czuję jego papierosowy oddech. Nie mam gdzie uciec. Płaczę na oczach grupy mężczyzn i następuje flshback z dzieciństwa.

20 lat temu.

Trzech łysych chłopaków. Jeden "z włosami". Zamykają mnie w windzie i krzyczą, że mnie zgwałcą. Nie mam gdzie uciec, boje się, nikt w bloku nie słyszy ani nie widzi. W końcu pozwalają mi wyjść. Śmieją się, nie przepuszczają. Jest strasznie. Czy może być gorzej?

2.5 tygodnia temu

Nie jestem w stanie kontynuować "wspominania" na sesji terapeutycznej. Dzwonie do lekarki. Przepisuje mi leki. Mirtazapine 15 mg na noc i zwolnienie z pracy. Na L-4 "not fit to work because of following condition: Post-traumatic stress disorder" - ciekawe jak ja to zaniosę do kadr.

Pierwszy tydzień na lekach przesypiam. Śpię po dwadzieścia godzin. A pomiędzy spaniem jem za dziesięciu. Brzuch mnie już boli, ale jem dalej. I nigdy nie spałam tak spokojnie. Nie było ani halucynacji, ani dziwnych dźwięków. Spałam idealnie, jak zdrowy człowiek, wolny od lęków.

W drugim tygodniu wszystko zaczęło się stabilizować. I zrozumiałam, że leki są mi potrzebne żeby przeżyć.









niedziela, 2 października 2016

Dysocjacja w praktyce czyli jak jeszcze sto lat temu wziętoby mnie za opętaną

I tego właśnie obawiałam się najbardziej. Tych wszystkich rzeczy, które działy się mojej psychice około osiem lat temu. Wtedy pierwszy raz wylądowałam w szpitalu psychiatrycznym. Załamałam się.

Moja terapeutka uprzedzała, że będzie źle. Że zanim wszystko przepracujemy będę czuła się gorzej. Więc ponownie dręczą mnie myśli samobójcze, czuję, że chciałabym się okaleczyć. Wróciło też pragnienie ucieczki, ból całego ciała, taki którego nie mogę znieść.

Kilka nocy wstecz płakałam tak strasznie, że straciłam kontakt z rzeczywistością. Nawet nie wiem w jaki sposób znalazłam się na podłodze. Chciałam rzucić się ze schodów, zrobić sobie krzywdę. Wiem, że to nie byłam ja.

Znacie takich ludzi, którzy bardzo boją się krwi? Tak, że aż mdleją? Mnie krew nie obrzydza. Cała drętwieje na myśl o złamanej kości, poprzekręcanych kostkach. Dlatego wiem, że to nie byłam ja. Ja nigdy nie skrzywdziłabym siebie w ten sposób. Pocięłabym się, przypaliła papierosem - tak jak wtedy, przed szpitalem. Ale nigdy nie chciałabym wyskoczyć z okna lub rzucić się w dół schodów. To po prostu nie ja.

Wpadłam w taką rozpacz, że krzyczałam. Oczywiście mało z tego pamiętam. Moja połówka musiała mną wstrząsnąć, uderzać mnie w twarz z otwartej ręki. Dopiero po chwili doszłam do siebie.

Moja terapeutka twierdzi, że to tzw. zjawisko dysocjacji. Z nadmiaru bólu czy ciężkich wspomnień po prostu się odłączam.

Przejawia się to też w inny sposób. Czasami wypowiadam całkiem nieświadomie losowe słowa. Przykładowo: "pomóż, ratuj, nie chcę, nie, dziwka, kurwa, spierdalaj, odejdź, zostaw mnie w spokoju". Lub wydaję po prostu dziwne dźwięki. Najczęściej dzieje się tak kiedy czuję się bardzo źle, lub wtedy gdy wykonuję jakąś czynność automatycznie. Zdarza mi się też mówić coś głosem małej dziewczynki.

Od psycholog dostałam dwie kartki, z którymi nie powinnam się rozstawać. Na jednej jest napisane ile mam lat, który mamy rok, jak mam na imię, jaki zawód wykonuję. Na drugiej są pytania: Jak się czujesz? Jakie dźwięki słyszysz? Jakie zapachy czujesz? Co widzisz? Jaki smak czujesz w ustach? - Kiedy zbliża się moment, w którym czuję, że odpływam, kartki te mają mi pomóc w "osadzaniu się" w teraźniejszości. Mam też mocno się czegoś trzymać, a stopy osadzać płasko na ziemi.

G powiedziała: "Nie jesteś już tą małą dziewczynką. Jesteś tutaj i teraz". Aż mną wstrząsnęło.

W pracy już wiszę na ostatnim włosku. Cholerne PTSD zabiera mi przyjaciół, związek, rodzinę, pasję, a teraz nawet pracę. Pożera mnie.

Rozpłakałam się przed grupą facetów. Tak, ja, dorosła. Nie wiedziałam co mam ze sobą zrobić, nie miałam gdzie się ukryć, jak uciec. Przyszedł i flashback. Cholerne wspomnienie o bezbronności, niemocy, paraliżu przed grupą chłopców.

Nie chcę tam wracać.

środa, 21 września 2016

Sesja uwalniająca nr 2

Poprzednia sesja była tylko wprowadzeniem, zarysowaniem problemu dla mojej terapeutki (i dla mnie?). G stwierdziła, że zabierze mi karteczki (na poprzedniej sesji darłam je na drobne kawałeczki) bo nie powinnam się rozkojarzać i nakierowywać swoje myśli na inne zajęcia. Na koniec ustaliłyśmy, że mogę mieć takie dwie do podarcia. Jednak koniec końców nie podarłam ani jednej. Zamiennie zaczęłam chodzić nerwowo po całym gabinecie. Na szczęście ćwiczenia oddechowe pomogły mi się uspokoić. Włączyłam dyktafon i zaczęłyśmy z grubej rury.

Zaczęłyśmy od placu zabaw. G poleciła mi skupić wzrok na jednym punkcie lub zamknąć oczy. Następnie opowiadać o wszystkim w czasie teraźniejszym. Muszę przyznać, że było to okropne. Kilka razy musiała mnie poprawiać bo z całych sił uciekałam w czas przeszły. I wiecie? Widziałam to wszystko z perspektywy małej dziewczynki. Czułam zapachy, ciepło słońca, słyszałam to cholerne szumienie liści. Byłam przerażona.

- Okej, w skali od 1 - 10, przy czym 1 to najmniej, a 10 to najbardziej; jak bardzo się teraz boisz?
- 8 - powiedziałam roztrzęsionym głosem, a łzy napływały mi do oczu.
- Więc kontynuujmy.

Przypomniałam sobie, w jaki sposób pozbyli się moich przyjaciół z podwórka. Z jednego z nich zaczęli się naśmiewać, komentować jego tuszę. Tak bardzo banalnie podsunęli mi pomysł na to, że nie będziemy się bawić z "grubymi". I zobaczyłam w końcu, że dwóch z nich jest łysych, a jeden z nich miał krótkie włosy. Znowu słyszałam ich rechoty i wulgarne odzywki. Zauważyłam tutaj ważne odniesienie do mojego aktualnego życia. Boję się miejsc publicznych, knajp. Kiedy słyszę te rechoty i głośniejsze rozmowy automatycznie odnoszę to do czegoś złego. I nie działa to tak, że mogę sobie przetłumaczyć, że przecież to nic złego, że ludzie się dobrze bawią, że się po prostu śmieją. Moje ciało reaguje strachem i chce uciekać. To chyba taki alarm, reakcja na to co moje ciało doświadczyło w przeszłości - bo od tych śmiechów wszystko się zaczęło.

Kiedy leżałam na tym drzewie, i zaczęli robić to co robili, G zapytała mnie co widzę. Nie wiem czy mój umysł nie chce tego pamiętać i wyparł to całkowicie, ale jedyne co wtedy widzę to niebo ukryte za gałęziami i liściami. To musiało być lato, lub wiosna. Ludzie przechadzali się tuż obok. Słyszałam ich rozmowy, tupanie obcasów, szczekanie psa. I ten cholerny szum liści. Mniej więcej w tym momencie liście zaszumiały w rzeczywistym świecie, tuż za oknem gabinetu. I wtedy coś mi się stało. Cała zaczęłam się trząść, zaczęłam krzyczeć na moją terapeutkę. Byłam taka nieuprzejma. Strasznie głupio mi się zrobiło z tego powodu. Na szczęście G zamknęła okno w kilka sekund. Kazała mi oddychać. I kontynuować.

Kiedy poszłyśmy o krok dalej, pojawił się znany mi wcześniej ból fizyczny. I zaczęłam czuć te łapska na moich udach. Nienawidzę tego. Myślałam, że umrę. G zorientowała się, że zmierzam ku granicy mojej wytrzymałości. Wyskoczyłam z siedzenia otrzepując swoje nogi. I przerwałyśmy sesję.

- Od 1 do 10 jak bardzo się bałaś?
- 10. Tysięcy.

G zaproponowała mi wzięcie półtoratygodniowej przerwy od sesji. Ale musiałam obiecać, że nagrania będę odsłuchiwać niemal codziennie, z zamkniętymi oczami - nie w trakcie wykonywania czynności. Całkowite skupienie. Jeśli zadania nie wykonam wystarczająco pilnie, będziemy musiały wrócić do podstaw. Szczerze mówiąc minęło już kilka dni od ostatniej sesji, a ja nie odsłuchałam taśmy ani razu. Boję się.

WNIOSKI:

Często po takim "hardkorze" na sesji, czy po "spowiedzi" u kogoś bliskiego pojawia się u mnie uczucie ulgi. Dzisiaj już wiem, że nie warto było dusić tego wszystkiego w środku. Zamęczyłam swoją duszę prawie na śmierć.

Druga sprawa polega na tym, że mówienie o tym, pisanie, słuchanie pomaga mi przełożyć przeszłość na teraźniejszość. O wiele lepiej rozumiem teraz swoje emocje, uczucia, reakcje, fobie. Rozumiem jakie są ich źródła. To bardzo pocieszające. Bo nie czuję się już jak jakiś dziwoląg, który idzie z prądem tych emocji, reakcji itd. Zrozumienie ich, pomaga mi w ujarzmianiu ich.

Jestem otwarta na kolejne odkrycia.

piątek, 16 września 2016

Wpis nawet lekko pozytywny

Coś we mnie pękło. Coś jakby się zmienia. Nie wiem czy to placebo, czy może chwilowy skok endorfin, a może po prostu nastaje dobry czas. Od ostatniej sesji, po tym jak otworzyłam się przed terapeutką, moją mamą, po tym jak odnoszę się szczegółowo do mojej przeszłości minął jakiś tydzień. A ja robię drobne kroczki naprzód.

Nie płakałam ani razu. Przespałam prawie każdą noc z rzędu. Znowu jem jak należy. Kilka razy nie uciekłam przed ludźmi. Nie rozmyślałam nad kilkoma wpadkami w pracy. Czy ta terapia na prawdę działa i co najważniejsze... pozwoli mi być prawdziwą sobą?

Dostałam sporo materiałów na temat PTSD. Piszą tam, że tą traumę na prawdę trzeba przerobić ze szczegółami. Po to, aby się uwolnić. Przez ponad dwadzieścia lat trzymałam to w sobie. Te szczegóły i detale. Powracały w postaci bólu i snów. A teraz kiedy się z nimi konfrontuję czuję ulgę. Może nie od razu, i nie w momencie kiedy to robię. Ale po czasie, wszystko ze mnie uchodzi.

Jednak po tak dobrym tygodniu, nie potrafię zasnąć. Boję się jutra. Jedenasta rano. Włączamy dyktafon, siadamy naprzeciwko siebie, automatycznie spuszczam głowę w podłogę i lecimy. W głowie mam tysiąc różnych wymówek. Wszystko tylko nie chcę do tego pokoju. Czuję, że ta trauma może spływa z mojej duszy, ale zostaje w tamtym pokoju terapeutycznym. Boję się tam wrócić. Cholernie.

czwartek, 8 września 2016

Pierwsza sesja "uwalniająca" terapii poznawczo-behawioralnej.

No i już po wszystkim.

Pierwsza sesja "uwalniająca" za mną. Muszę przyznać, że długo na nią czekałam. W między czasie wydarzyło się wiele rzeczy. Głównie negatywnych, które bardzo przeszkadzają mi w powrocie do zdrowia. A przed samą sesją, chyba z tysiąc razy zastanawiałam się, jak się wywinąć.

Najpierw musiałam podpisać papiery, wypełnić ankietę - ocenić jak za każdym razem, moje samopoczucie sprzed tygodnia. Sprawa jest ciężka, bo czuję jak mój związek się sypie, widzę jak w pracy coraz trudniej jest mi się skoncentrować i jak popełniam coraz więcej błędów. Czuję jak to wydarzenie sprzed dwudziestu paru lat odbiera mi stopniowo wszystko o co walczę, nad czym pracuję, wszystko co udaje mi się w ogromnych bólach osiągnąć.

Dzisiejsza sesja trwała godzinę i pół. Opowiedziałam zarys sytuacji. Głównie to, co napisałam dwie notki temu. Było ciężko, G zadawała szczegółowe pytania. Ale i takie, o których na prawdę nigdy bym nie pomyślała! A które pomagają mi przypomnieć sobie więcej. Na przykład: "jaka to była pora dnia?", "w co byłaś ubrana?", "jakie drzewa widziałaś wokoło?".

Podczas całego spotkania zniszczyłam jej wszystkie wizytówki. Targałam je kawałek po kawałeczku, miętoliłam. Doszłyśmy do wniosku, że próbuję odciągnąć swoją uwagę od tego co mówię. Jednakże pomaga mi się też ta czynność skupić i wrócić do gabinetu. Nie mam pomysłu co w tym celu przygotować na kolejne spotkanie.

Miałam mnóstwo momentów, które "zablokowywały" mi mózg. Kiedy paraliżowałam się. Nie mogłam wrócić do teraźniejszości, kiedy utknęłam między wspomnieniami. G stwierdziła, że to normalny mechanizm, który często występuje w umyśle dziecka. Poza tym widzę jak całe moje ciało broni się przed tymi wspomnieniami. Jak odmawia mi posłuszeństwa.

No i jeszcze ten ból. Pamiętam go doskonale. Czuję go w pochwie. G kazała mi go opisać. Zrobiłam to w trzech słowach. Rozrywający, nagły, ostry. I cholerstwo nie przestaje. Do tego ból w klatce piersiowej. Strach i stres nie puszcza.

A po wszystkim poczułam się bardzo skołowana. Nie mogłam sobie poradzić z drogą powrotną do domu. Byłam też bardzo zmęczona. I nie mogę stwierdzić czy byłam smutna. Byłam po prostu bardzo zagubiona. Głównie ze swoimi wewnętrznymi uczuciami.

Moja przyjaciółka, która również jest w trakcie terapii po wykorzystywaniu seksualnym (leczy się Gestaltem), co więcej skończyła psychologię. Stwierdziła, że chyba nie tędy droga. Że chyba nie powinnam tego roztrząsać. Że to wszystko mnie zniszczy. Po tym wyznaniu moja motywacja spadła o połowę. Ona nawet po wielu miesiącach terapii, nie wyznała powodu dla którego tam przychodzi. A ja? A ja już powiedziałam totalnie obcej osobie mnóstwo szczegółów.

Nie wiem nawet czy to co robię ma sens, ale idę dalej.

Na sam koniec G zapytała mnie jakie mam dzisiaj plany. Powiedziałam, że mam wolne ale nie jestem w stanie dokonać niczego przyjemnego. Na to ona stwierdziła, że pod koniec terapii będę w stanie robić fajne rzeczy i to będzie oznaka powrotu do zdrowia. Pocieszające nie? Marzę o tym. O normalnym życiu bez bólu.

sobota, 3 września 2016

List do matki

Droga mamo,

Minęło około dwudziestu lat od tamtych wydarzeń, a około ośmiu od kiedy nieśmiało przyznałam przed Tobą, że to całe zło w ogóle miało miejsce. Dzień, w którym pękło niebo.

Przez cały ten okres nie byłam gotowa stanąć przed Tobą i opowiedzieć Ci, co tak na prawdę wtedy zaszło. Wykrztusiłam z siebie jedynie drobniutkie fakty. Widziałam jak z każdym słowem rozpadasz się na coraz mniejsze kawałeczki. Wiem, że zarówno dla mnie, jak i dla Ciebie było to zbyt wiele. Pewnie dlatego uciekłaś wtedy do pracy. I to był chyba powód dla którego zamknęłam się na kolejne osiem lat. Poczułam się odrzucona. Poczułam, że zrażam do siebie najbliższych. Że Was ranię. Że to dla Was za dużo.

Wczoraj przeszłam kolejne załamanie. Cały dzień leżałam w bezruchu, bez wody i bez jedzenia. Znowu poczułam się strasznie samotna. Dlatego zadzwoniłam właśnie do Ciebie. Bo choć jesteś wiele mil stąd, to są takie chwile, kiedy czuję, że mogę zadzwonić tylko do Ciebie.

I słowa zaczęły płynąć jakby same. Początkowo bałam się, że nie zrozumiesz niektórych zachowań seksualnych. Potem bałam się, że mnie odrzucisz, że powiesz, że to niemożliwe. Wystraszyłam się też, że mnie ocenisz albo zawstydzisz. Cieszę się, że nie zrobiłaś żadnej z tych rzeczy.

Terapia chyba mi służy. Bo nigdy wcześniej nie byłam w stanie tego wszystkiego wypowiedzieć na głos. Nawet przed samą sobą. A teraz poczułam się troszeczkę lżejsza. Poczułam, że te bród powoli ze mnie spływa.

Mamo, proszę Cię tylko o to żebyś mnie nie zraniła. Proszę nie zniszcz tego wszystkiego. Nie zawstydź mnie, nie opowiedz o tym nikomu innemu. Proszę bądź silna, a jeśli sobie  z tym nie radzisz poszukaj swojego własnego wsparcia. Ja nie mogę dźwigać siebie i Ciebie. Nie zniosę kolejny raz widoku Twoich łez czy raniących słów. Bądź silna dla mnie. Ja potrzebuję o tym rozmawiać, a jak na razie jesteś jedyną osobą na całym świecie, której mogę powierzyć te bolesne szczegóły.

Proszę nie zostawiaj mnie z tym na kolejne osiem lat.
Twoja mała córeczka.

środa, 31 sierpnia 2016

To, co umysł zapomniał, pamięta ciało. Wspomnienie #2.1 Ból rozdziewiczania

Mam dwadzieścia siedem lat i nigdy nie byłam u ginekologa. Nie używam tamponów, chociaż bardzo bym chciała. Nie uprawiam seksu penetracyjnego mimo, że osoba z którą jestem jest bardzo czuła i bezpieczna. Przez dziesięć lat związku udało nam się to może kilka razy. I wcale tutaj nie chodzi o osobę trzecią. Sama też nie jestem w stanie się tam dotknąć.

Odkąd pamiętam "to miejsce" dla mnie nie istniało. A kiedy istniało, czułam tam ból lub przeszywający dyskomfort, który powodował zgięcie mojego ciała. Wyobraźcie sobie moment, w którym idziecie z kimś do łóżka bo tego chcecie, ale w pewnym momencie musicie wypalić: "tylko we mnie nie wchodź".

Ból jest nie tylko miejscowy. W pewnym momencie pojawiają się mdłości, ból w klatce piersiowej. Ból duszy. Jakkolwiek głupio może to brzmieć. Tak. Dusza też wtedy boli.

Myślałam, że z czasem to przejdzie. Przecież też miewam fantazje, marzę o takim seksie. Niestety jest to poza moim zasięgiem. I nie mogę w to uwierzyć, że chociaż nie jestem w stanie sobie przypomnieć wszystkiego, to moje ciało pamięta to cholerne zło, które ktoś mi wyrządził.

Wczoraj uprawiałam seks, a po wszystkim zasnęłam na chwilkę. Niestety obudziłam się z tym samym uderzeniem adrenaliny, moje oczy otwarte, ciało gotowe do obrony. I przypomniałam sobie jak powstało to uczucie.

Było tam takie pochylone drzewo. Położyli mnie na nim, nie pamiętam kto mnie rozebrał. Dużo mówili i rechotali obleśnie. Rzucali dziwne komentarze seksualne, których nie rozumiałam. Zmroziło mnie, nie krzyczałam, nie uciekałam. Milczałam w bezruchu. Któryś z nich nieumiejętnie próbował wsadzić mi penisa. Pamiętam grymas na mojej twarzy, jęki bólu i słowa "to boli". Ale dalej próbował. I to było dokładnie to samo uczucie, które odczuwam do dzisiaj.

Potem odwrócili mnie na drugą stronę. Dotykali moich pośladków, komentowali je i ocierali się o nie. Ktoś wsadzał tam penisa, nie do środka, ale między pośladki. Potem ktoś w ramach żartu uderzał swoim tyłkiem o mój śmiejąc się przy tym, używając słowa "dupczenie". To było poniżające. Do dzisiaj nienawidzę tego słowa. Bardzo trudno było mi je napisać. Nie mogłabym go wymówić. Nie jestem w stanie słuchać kiedy ktoś tak mówi o seksie, choćby w żartach. Później znowu ktoś próbował we mnie wejść. Wszyscy wydawali takie zwierzęce odgłosy.

A ja spokojnie czekałam na zakończenie. Może nawet uśmiechałam się do nich od czasu do czasu. Nie potrafiłam przyznać, że to co się dzieje nie skrzywdziło mnie. A potem, że miało miejsce. Czekałam na koniec w ciszy chociaż w środku krzyczałam.

A czy wtedy straciłam dziewictwo? Fizycznie? Nie wiem i nigdy się nie dowiedziałam. Wiem, że krew nie pojawia się zawsze, ale wtedy jej nie było. Przynajmniej jej nie pamiętam.

czwartek, 25 sierpnia 2016

Wspomnienie #2: Pierwszy raz w krzakach

Kiedyś dzieciaki biegały po dworze kiedy chciały. Rodzice przestrzegali przed ulicami i samochodami, ostrzegali, żeby za bardzo się nie umorusać, opowiadali o tym aby nie rozmawiać z obcymi. Ale wtedy nikt nie ostrzegał przed pedofilią. Bo to była pedofilia, prawda? Kiedy ja miałam około pięciu, a oni -naście lat...

Pamiętam, że przed moim blokiem była górka. Nazywaliśmy ją złowieszczo "góra śmierci". Była idealna do codziennych zabaw, w zimie do zjazdów na sankach, a tamtego jedynego lata, wiosny, a może nawet wczesnej jesieni - do toczenia opon samochodowych w dół. Musiały być tam jakieś inne dzieci, na pewno był tam K - mój starszy o rok sąsiad. I M - moja rówieśniczka. Było na prawdę zabawnie. Przeskakiwaliśmy przez te rozpędzone opony. Pamiętam, że to był jeden z ostatnich momentów kiedy czułam się normalna. Odważna, chętna do zabawy, nieodstająca od innych. Nie myślałam o tym czy zabawa mi wychodzi, czy ktoś mnie ocenia lub patrzy. Po prostu świetnie się bawiłam. Od tamtego dnia już nigdy nie poczułam się tak w pełni.

Niespodziewanie, nagle podszedł do mnie chłopak. Nie jestem pewna, ale był to chyba A. M. (wrócę do tego później). Powiedział, żebym poszła z nim za blok, tam był plac zabaw. Powiedziałam, że pójdę tylko poinformuję mamę, która co jakiś czas zerkała na mnie z okna. A. M. w tym momencie zniknął i pobiegł za blok (nie chciał żeby wiedziała z kim dokładnie poszłam?). Podeszłam pod okno i na całe gardło zawołałam mamę. Oświadczyłam, że idę się pohuśtać i że nie będzie mnie przez chwilę widać. Ale musiałam mieć chyba lepszy argument, którego być może nie pamiętam bo w końcu się zgodziła.

Przez chwilę się huśtałam, prawdopodobnie byli tam moi przyjaciele, ale nie jestem tego pewna. Potem chyba zniknęli. A tych chłopców było więcej (chyba trzech m.in. M. M. i J. P.?) i "tradycyjnie" - bo tak dzieje się najczęściej - powiedzieli: "coś ci pokażę, chodź...". Więc poszłam. Zaprowadzili mnie w krzaki. Nazywali to miejsce "bazą". W środku było przestronnie. Byłam pod wrażeniem, jak gdybym znalazła się w innym świecie. Pomyślałam, że to idealne miejsce do zabawy.

Wtedy mówili jakieś dziwne i niezrozumiałe dla mnie rzeczy o kontekście seksualnym. Było to wulgarne i włączało we mnie wyrzut adrenaliny/strachu. Rechotali przy tym na prawdę obleśnie. I wydawali dwuznaczne odgłosy.

Potem działy się rzeczy, które mój mózg nie pozwala mi napisać. Zrobię sobie przerwę. Boli mnie dusza, a ciało zaczyna drętwieć.

niedziela, 21 sierpnia 2016

Opowieść o tym jak cierpię

Mój brat przyjechał mnie odwiedzić. Poszło kilka piw, język się rozwiązał. Słuchał, pocieszał. A potem nagle zasnął. Czy był tak głęboko zmęczony czy raczej tak bardzo znudzony?

Poleciały nazwiska oprawców. Tylko nazwiska bo były to nazwiska rodzin wielodzietnych.  A wśród nich imiona się mieszają.

Poleciały nazwiska i imiona innych znanych mi ofiar. Bo poza nazwiskiem potrafię im też przypisać imię i twarz.

Moja połówka wczoraj powiedziała: "Dziewczyno, Ty powinnaś otworzyć się na swoją rodzinę. Wszyscy myślą, że Ty masz prześwietne życie. Że podróżujesz, masz świetną pracę, duży dom, przyjaciół, jesteś bogata, uśmiechnięta i piękna. Musisz im powiedzieć jak cierpisz..." (i w domyśle "o tym jak wczoraj powiedziałaś mi, że mnie nienawidzisz, że jestem nikim, że mam się wynosić, że mnie nie rozumiesz, że się brzydzisz, że nic nie znaczę, że chcesz umrzeć, że nie masz nikogo, że nikt cię nie rozumie".)

Powiedziałam więc, że ciepię. A wszystko to, brzmi wszech-banalnie, porównując do tego, przez co właśnie przechodzę. Na głoś wszystko brzmi mniej.

piątek, 19 sierpnia 2016

Płacz w środku nocy

Ta noc jest na prawdę okropna. Od pewnego czasu znowu źle sypiam. Najgorsze jest to, że zasypiam w kilka minut, ale i po kilku minutach budzę się z uderzeniem adrenaliny. Serce mi wali, aż dudni w uszach.

Dzisiaj rano powinnam mieć kolejną sesję z terapeutką. Niestety z powodów zawodowych musiałam przesunąć wizytę na następny wtorek. Nie wymiguję się. Na prawdę nie dałam rady zamienić się zmianami. Dzięki temu poczułam jak bardzo brakuje mi tych wizyt. Jak bardzo potrzebuję prostej rozmowy z kimś bezpiecznym. Mam ogromną potrzebę mówienia. I słuchania odzewu, opinii, kontr-dialogu.

I tego mi dzisiaj zabrakło. W pracy przeżyłam bardzo stresujący dzień. Do domu wróciłam prawie na czworaka. Wykrzesałam jednak jeszcze trochę sił na wspólne gotowanie z moją połówką. Zjadłam pierwszy posiłek od dziesięciu godzin. I było nawet znośne. Ale potem zaczęłam pluć jadem, niekontrolowanie. A chciałam jedynie poprosić o trochę uwagi, i tej rozmowy właśnie. Jak zwykle nic z tego nie wyszło. Śpimy osobno. Bardzo mnie to zabolało, że zostałam sama. Leżałam na podłodze, płakałam jeszcze długo. A potem wyszłam z domu, jak ta nastolatka, przed siebie. Myślałam, że ktoś za mną wyjdzie, że ktoś zadzwoni. Ale byłam sama. I jestem dalej.

Coraz częściej myślę o śmierci, o takim szczęśliwym zakończeniu gdzie nie muszę już czuć tego strachu w sercu. O tym, że w końcu mogłabym spać bez tych cholernych snów, w których wracam do przeszłości. Chciałabym nie czuć tego bólu, chociaż na chwilę.

Pragnę, aby ludzie, których potencjalnie bym tym zraniła, żeby oni zrozumieli, że tak byłoby dla mnie lepiej. Że moje życie jest jedną wielką męką. Chciałabym żeby to zrozumieli i pozwolili mi odejść.

Czuję się taka samotna.

wtorek, 9 sierpnia 2016

Zamarźnięcie mózgu czyli walenie głową w mur przeszłości

Brain freeze, zamarznięcie mózgu. Takie uczucie zablokowania umysłu. U mnie pojawia się najczęściej kiedy wracam wspomnieniami do przeszłości, tej złej. Za każdym razem kiedy ktoś pyta mnie o jakiś detal dotyczący wykorzystywania seksualnego, lub gdy sama od siebie staram się coś komuś wyjaśnić doświadczam tego dziwnego uczucia. Nagle jakby cofam się do przeszłości, jednak natrafiam na mur. Wszystko spowalnia, a ja nie mogę przekroczyć tej bariery. To trochę jakbym miała demona w środku, który się broni ostatkami sił przed opuszczeniem tych wrót i wpuszczeniem mnie do środka.

Do tego dochodzi nagły problem z koncentracją. Jakbym chwilowo próbowała przypomnieć sobie, a jednocześnie zapominała o całej czynności przypominania. Wtedy nie tylko cały świat, ale i ja spowalniam. Słowa, które chcę powiedzieć, moje ruchy, wszystko dzieje się w zwolnionym tempie. Uczucie jest okropnie niekomfortowe. Czuję, że mój umysł nie pracuje prawidłowo. Że zamarza.

Moja terapeutka twierdzi, że jest to całkowicie normalne. Że takie samo uczucie musiało mi towarzyszyć w tamtych trudnych chwilach. G. stwierdziła, że wzięło się to z tego, że dzieci mają cudowną zdolność do niedopuszczania pewnych rzeczy do świadomości. Najczęściej tego co nie są w stanie pojąć.

W końcu czuję, że na prawdę coś z tym robię, że w końcu dzięki G. sobie pomagam. Emocje, uczucia, urywki wspomnień wirują i powracają. Może już niedługo wszystko sobie przypomnę. Wszystko, co działo się z moim ciałem.

Zdanie: "wracałam z obsikanymi i podartymi rajstopkami" wypowiada się prosto lub trudno

No i kolejna sesja za mną. Dzisiaj zaplanowana była sesja relaksacyjna, zapoznanie mnie z technikami wyciszania - które przydadzą się przy okazji kolejnych kroków. Ale jak to ze mną bywa, relaksowanie nie jest taką prostą czynnością. Doszłyśmy do wniosku, że przez większość czasu żyję "na wysokich obrotach", odczuwam i reaguję na wszystko to, co dzieję się naokoło mnie. Kiedy wyciszam się, czuję się wystawiona na atak, czuję niebezpieczeństwo i swoją kruchość. Nie potrafię zamknąć oczu, rozluźnić się czy tym bardziej, tak jak w ostatnim ćwiczeniu - położyć się beztrosko na podłodze i wykonać nieskomplikowane zadanie. Przy osobach trzecich to się po prostu nie wydarzy. Na szczęście spotkałam się z totalnym zrozumieniem i ćwiczenia dostałam do domu. Jestem sceptyczna, ale spróbuję wszystkiego, co może mi pomóc.

Terapeutka zaproponowała mi nagrywanie sesji, a potem odsłuchiwanie ich sam na sam lub w towarzystwie bliskiej osoby. Założenie jest takie, że pomoże mi to "przeprocesować" własne wspomnienia. Początkowo byłam zszokowana i wystraszona, że to wszystko wymaga takich czynności. Myślałam, że jak już raz sobie coś przypomnę i "skoczę w dół", to to już będzie za mną. Niestety nie. Zdecydowałam, że nasze sesje będę nagrywać, a czy je odsłucham? Zobaczę czy zbiorę się na taki wyczyn. Niemniej nagrania będą sobie bezpiecznie czekać na małą dziewczynkę. W razie czego.

Kolejna sprawa to aspekt językowy. Dla mnie terapia w języku ojczystym, a tym "nabytym" to dwie różne sprawy. Język polski ma dla mnie wymiar emocjonalny. Każde słowo to nie tylko słowo, ale i głębsze znaczenie, które nabyłam wraz z doświadczeniem życiowym. Każde słowo poznawałam "empirycznie". Nie słownikowo. Tak jak w przypadku języka angielskiego. Znaczeń uczyłam się na lekcjach, kursach czy po prostu z książek. Dlatego przykładowo przekleństwa w języku polskim trudniej przechodzą przez moje gardło lub wzbudzają większe oburzenie, czy dotykają mnie bardziej niż kiedy słyszę kogoś, kto donośnie krzyczy "fuck!". Powiedzmy, że słowo "jabłko" jest obraźliwe, więc od teraz krzyczę "JABŁKO!" kiedy bardzo się denerwuję. Nie wzbudza to takich emocji, co "KURWA!", czy to ma jakiś sens? Idąc dalej, trudniej byłoby mi powiedzieć np. "potem dotykali mnie po odbycie", "wracałam z obsikanymi i podartymi rajstopkami" plus wiele gorszych słów i zdań, których nie jestem nawet w stanie jeszcze napisać. Tak więc byłam bardzo szczęśliwa, że będę mogła mówić te rzeczy po angielsku, neutralnie, bez przywiązania. Niestety moja terapeutka wychwyciła to od razu. I poinstruowała mnie, że albo zdecyduje się na obecność tłumacza, który jej będzie wszystko tłumaczył, albo będę mówić w dwóch językach. Żeby TO wypowiedzieć tak jak należy. Zdecydowałam się na opcję numer dwa. Chociaż podejrzewam, że będę się czuła ekstremalnie głupio. Chyba warto to przegadać na kolejnej sesji?

sobota, 6 sierpnia 2016

Typy psychiatrów

Naszła mnie taka myśl, że w przypadku psychiatrów doświadczenie nie przychodzi wraz z wiekiem. Ale zanim o tym muszę coś sprostować.

Otóż swoje spostrzeżenia opieram tylko i wyłącznie na własnym doświadczeniu. Wiem, że gdzieś tam są niesamowici psychiatrzy i wiek, płeć czy umiejscowienie gabinetu nie ma na to wpływu. Mi po prostu nie było to dane.

1. Losowa psychiatra w przychodni publicznej - taśmowo przepisuje leki opierając się na szybkim wywiadzie (bo już kolejna osoba jedną nogą w gabinecie). Jeśli leki są nietrafione ALE nie powodują większych skutków ubocznych to... bierz je dalej. One zaczną działać, kiedyś... gdzieś... może w innym wymiarze. Bądź otępiała i wegetuj dopóki ktoś inny ci nie pomoże. A w między czasie jeszcze wdepnie jakaś pielęgniarka, tak w połowie Twojego zwierzania się.
2. Szanowany, prywatny psychiatra, najlepiej z jakąś ważną funkcją w szpitalu - tutaj kolejka jakby jeszcze dłuższa, a wizyta jeszcze krótsza niż w przychodni. Bo czas to pieniądz. Niestety powtarza się tutaj sytuacja z gabinetów psychologicznych. Płatne nie znaczy lepsze. I nie znaczy, że dowiesz się który lek na co i jak działa.
3. Psychiatra 50+ - nie licz na dobrą zmianę. Starszy pan przepisuje leki według starodawnych wytycznych. Po powrocie do domu spisałam sobie wszystko z recepty, prościutko do Internetu. "Lek niezbyt popularny, stopniowo zastępowany jego nowszymi odpowiednikami - patrz: leki nowej generacji".
4. Ciocia - no i znowu te "ciocie", które przegadają z tobą sytuację emocjonalnie, na przykładach z własnego życia osobistego. Bo życie jest piękne!

I nigdy nikt mi nie wyjaśnił impaktu jaki te "testy" będą miały na moim umyśle po czasie. Tak jak nikt nigdy nie zapytał mnie, co doskwiera mi najbardziej. Czy depresja, czy może lęki, czy nerwica. Bo próbujemy leczyć książkową diagnozę.

Plus uwielbiam kiedy przez pierwsze tygodnie depresja i myśli samobójcze się nasilają. Taki ot, sprytny efekcik uboczny. A jak leki się nie przyjmą zabawę zaczynamy od nowa.

środa, 3 sierpnia 2016

Wspomnienie #1: gazety pornograficzne

Jak to się stało, że to sobie przypomniałam?

Podczas oglądania filmu - "Mała miss Sunshine" (czy jakoś tak), główny bohater kupował na stacji benzynowej gazety porno. -> Wtedy przypomniało mi się jak mój brat chował w swojej komodzie najróżniejsze gazety tego typu. Pamiętam jak wyjęłam jedną z nich i jak bardzo przeraziło mnie to co zobaczyłam w środku. To nie był delikatny Playboy czy inny CKM. Wystraszyłam się do granic możliwości. -> I dokładnie to samo uczucie strachu doprowadziło mnie do innego, które miało miejsce we wczesnych latach dziewięćdziesiątych.

Wspomnienie:

Blokowisko w jednym ze śląskich miasteczek. Mam około czterech - pięciu lat, w tamtych czasach nie było to niczym nienormalnym, że taki brzdąc bawił się bez opieki dorosłych. Biegam z moimi najbliższymi przyjaciółmi. Z K i M. Wtedy podchodzą do nas jakieś osoby. Są to chłopcy, niestety nie pamiętam ilu dokładnie ich jest. Mówią, żebyśmy poszli z nimi. My się bardzo cieszymy, że tacy duzi chłopcy poświęcają nam czas.

Przy bloku jest betonowe zejście w dół. Na końcu skręca się w prawo, jest tam nie duża, ale i nie mała wnęka. Na końcu drzwi. Przed tymi drzwiami są cegły i deski - ustawiamy je w taki sposób aby każdy sobie usiadł. Jesteśmy ukryci. Nikt nas tutaj nie widzi. A już na pewno nie moja mama. Wtedy jeden ze starszych chłopców wyciąga papierosa i nas częstuje. Ja chyba nie próbowałam. Ale K spróbował. Po papierosie pokazano nam kartki wyrwane z gazet. Były tam staroświeckie kobiety z rozchylonymi nogami. Wystraszyłam się na widok tego co tam ma dorosła kobieta. Na innych kartkach były pokazane akty seksualne. Ci chłopcy bacznie obserwowali nasze reakcje. Rzucali jakieś chamskie komentarze. (W tym momencie, kiedy piszę te słowa czuję ból w klatce piersiowej, pieczenie i strach. Czuję też mrowienie na moich kończynach)

Wystraszyłam się okrutnie. Tych obrazów, mimiki przedstawionych kobiet i mężczyzn, ich póz i tego jak są zbudowani. Nigdy wcześniej nie patrzyłam na to jak ja właściwie tam wyglądam. Wystraszyłam się też tej sytuacji. Tego, że jestem tam tak jakby uwięziona. Uzależniona od tego jak zareagują inni. Przecież nie ucieknę sama. Udaję, że wszystko jest dobrze. Nie pokazuję swoich reakcji. W końcu coś się dzieje i pamiętam, że biegnę. Biegnę po tym szarym betonie. I chociaż nikt nam tego nie powiedział, wiem że to musi być tajemnica. Wstydzę się i boje.

Przemyślenia:

Zaskakujące jak jeden obraz (z filmu) prowadzi do wspomnienia przesiąkniętego emocją strachu, która z kolei prowadzi do innego wspomnienia.

Prawo:
(Oni wszyscy nigdy nie zostali za nic ukarani. Nie znam się na prawie, ale tak mniej więcej zliczę im te kary)

Art. 202 KK - Pornografia:
§ 1. Kto publicznie prezentuje treści pornograficzne w taki sposób, że może to narzucić ich odbiór osobie, która tego sobie nie życzy, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2.

Typy terapeutów

Po przeszło pięciu latach ponownie rozpoczynam terapię (piątą z kolei). Jestem po dwóch wstępnych sesjach wprowadzających. Diagnoza: PTSD (coś nowego). Terapia poznawczo-behawioralna (pierwszy raz). Moja terapeutka wydaje się w porządku, kontakt nam zaskoczył. Terapia ma być bardzo intensywna, szokująca wręcz. Przewidziano osiem sesji po 1,5 godziny. Dlaczego ten piąty raz jest wyjątkowy?

Moi poprzedni terapeuci:
1. Pan M. - miły chłopak świeżo po studiach, siedzieliśmy naprzeciw siebie w pełnej ciszy godzinami. Ziewaliśmy naprzemiennie w rytm zegara. Nam obu brakowało terapeutycznego doświadczenia. Ja nie wiedziałam czego się spodziewać, a on jak mnie poprowadzić. Tu nie było planu, wstępu ani rozwinięcia. On nie wiedział co robi i moją nadzieję na lepszy byt zakopał jeszcze głębiej. Po którymś razie zadzwonił, że sesję musimy przełożyć - NA DZIEWIĄTĄ WIECZOREM. Wystraszyłam się, może słusznie, może nie i już nigdy tam nie wróciłam.
2. Elizka - kolejna studentka, ale cholernie seksowna i przyjemna w obyciu. Co tydzień zasypywała mnie psychotestami. Niestety kolejny raz zabrakło doświadczenia.
3. Dr ciocia - ciotka miała masę certyfikatów, doświadczenia, dyplomów i świetnych opinii. Kasę też niezłą zgarniała. Była miła, ciepła i bezpieczna. Uważam, że świetnie nadaje się na rozwiązywanie problemów małżeńskich, rodzinnych, zawodowych. Za każdym razem czułam się jak u cioci na pogawędce. Niestety nie uważam, że dziewczyna wykorzystywana seksualnie powinna w pierwszej kolejności przejść sesje doradztwa zawodowego. Techniki relaksacyjne też na niewiele się zdały.
4. Drapieżna S. - S. też wtedy niedawno opuściła mury uniwersyteckie. Ale była cholernie ambitna, wywnioskowałam to po jej profilu Linkedin. Wydaje mi się, że czerpała z terapii Gestalt. I nawet coś tam się we mnie ruszało. Niestety zraniła mnie pewnymi mało delikatnymi stwierdzeniami i szybko się ulotniłam. Ale jej stalinowskie podejście zaowocowało we mnie punktualnością i obowiązkowością, dostawałam nawet prace domowe.

Każdy z nich był niedostępny, poważny do kwadratu i boży. Absolutnie nie miałam dostępu do wiedzy o samej sobie. Nikt nie tłumaczył co robimy i w jaki sposób. Jakie są szanse i czego się spodziewać. Nie wiem czy jest to kwestia kraju, średniej wielkości miasta, w którym wtedy przyszło mi mieszkać. Może pecha? Żadna z tych terapii mi nie pomogła.

5. G. - G. jest Brytyjką, bo obecnie leczę się w Anglii. G postawiła diagnozę i od razu mnie z nią zapoznała. Przygotowała więcej materiałów do domu oraz informacje dla rodziny jak mają ze mną współpracować. Następnie przedstawiła mi plan działania. Zapoznała z terapią poznawczo-behawioralną. Ponownie przygotowała dla mnie materiały. Przed każdą sesją wypełniam kwestionariusz monitorujący mój ostatni tydzień życia, moje samopoczucie, lęki, emocje, natężenie depresji i myśli "S". Po sesji wypełniam ankietę dotyczącą naszej współpracy, spokojnie nakreślam wszelkie uwagi. G otwarcie odpowiada na moje pytania. Nawet tak idiotyczne jak te: "co jeśli spotkam cię poza terenem poradni?". Nie traktuje mnie jak kołka z problemami. Czasami zażartuje, a czasami nawet ja odwdzięczę się tym samym. I nigdy nie pozwala mi milczeć. Zawsze pyta o czym myślę. Na ostatniej sesji wypełniłyśmy "umowę". Czyli prosto i przejrzyście o tym co najważniejsze.

To są te jasne strony nadchodzących tygodni. Odpowiednia osoba na odpowiednim miejscu. Tylko co z tymi ciemnymi?

piątek, 29 lipca 2016

Sex, drugs and rock'n'roll w psychiatryku

Chyba każdy ma jakieś tam własne wyobrażenie na temat załamania nerwowego. Ja na przykład wyobrażałam sobie nieruchome smutne warzywo pod postacią człowieka. Ale czy wiecie co może stać się chwilkę przed owym załamaniem? Kiedy w poprzednim wpisie wspominałam o wezbranej rzece i pękającej tamie miałam na myśli drogę która obrałam tuż przed maturą. Czyli w najlepszy możliwy czas.

Jak tylko pozbierałam się po wstępnej żałobie po nieudanym związku, która objawiała się bezruchem całego ciała umieszczonego w łóżku. Płaczem i nienawiścią, syndromem Wertera, zasłuchiwaniem w smutnych piosenkach i unikaniem szkoły jak ognia - zaczęłam zachowywać się jak nigdy wcześniej. Cały ból po zerwaniu, który uaktywnił cierpienie spowodowane przeszłością wypełnił mnie od środka. I przysięgam, że poza tym bólem nie było niczego innego. Czułam pustkę. Dlatego za alkohol chwytałam codziennie, do tego doszły miękkie narkotyki, ucieczki z domu, epickie imprezy, bijatyki, przypadkowy seks (wciąż "niepełny") z obiema płciami. Wszystko to, co robiłam, było impulsywne i niebezpieczne. A wszystko po to aby coś poczuć. Oczywiście moje zamienniki się wyczerpały. Dlatego przeszłam etap autoagresji. Kiedy cięcie i podpalanie przestało mi wystarczać zaczęłam miewać myśli samobójcze. Na tym etapie mój przyjaciel przytargał mnie do psychologa.

Niestety na terapię było już za późno. Nie wierzyłam ani w siebie, ani w sens istnienia tego świata. Poszłam o jeden krok za daleko i wylądowałam w szpitalu psychiatrycznym. A tam było jeszcze więcej seksu, jeszcze więcej dragów i jeszcze więcej rock'n'rolla. Z tego okresu pamiętam strasznie mało. Pod koniec zrzuciłam dwadzieścia kilogramów i już tylko spałam. A powrót do domu wcale nie był taki prosty. Musiałam zebrać się na zmanipulowanie lekarzy i własnej matki, której przysięgałam, że już wszystko jest ze mną w porządku.

Zarówno przed szpitalem, w trakcie pobytu jak i po wydostaniu się z niego przypisywano mi diagnozy przeróżnej maści. Była to na przemian: prosta depresja, choroba afektywna dwubiegunowa, zaburzenia osobowości, w tym borderline i paranoidalna, fobia społeczna, początki schizofrenii i co jeszcze? A to, że moim zdaniem prawidłowa diagnoza odgrywa ogromną rolę w zdrowieniu. No bo jak leczyć nie wiadomo co? Lecząc wszystko na raz? Dodam jeszcze, że sama chciałam wiedzieć co mi jest. Poczytać, poznać swojego wroga.




- Czy jesteś dziewicą? - Nie wiem... czyli seksualna tożsamość ofiary seksualnej

Kiedy miałam około szesnastu lat rozpoczęłam pierwsze świadome kontakty seksualne. Nie będę wnikać w szczegóły, ale wspominam ten okres całkiem przyjemnie. Nigdy nie byłam typem dziewczyny, która nie interesowała się seksem. Takiej która unika kontaktów cielesnych. Nie mogę powiedzieć, że byłam miejscową lafiryndą, ale byłam bardziej taką "cichą wodą" i rwałam brzegi ile mogłam. Jednak podczas zbliżeń zauważyłam, że coraz częściej pewne zachowania, słowa i sytuację są źródłem dyskomfortu, uczucia wstydu, smutku, a nawet bólu. Penetracja była dla mnie czymś kosmicznym i nieosiągalnym. Wliczając w to masturbację czy nawet używanie tamponów. Nie mówiąc o wizycie u ginekologa, którego swoją obecnością nie zaszczyciłam do dzisiaj.

Pojawiły się klasyczne pytania: "Czy robię coś źle?", "Czy jesteś dziewicą?". Na pytanie numer jeden mogłam odpowiedzieć jednoznacznie i nie ma to teraz znaczenia. Jeżeli jednak chodzi o moje dziewictwo, w tamtym momencie życia dorastającej nastolatki nie mogłam odpowiedzieć ani "tak", ani "nie". Nie mogłam też przecież odpowiedzieć, że "nie wiem" - chociaż ta odpowiedź była najbliższa memu sercu. Więc po kilku głębokich wdechach i przy całej swojej odwadze, wtuliłam się w tą nieszczęsną osobę i po dwóch latach zwariowanego związku wydukałam ze wstydem: "bo wiesz, ktoś mnie kiedyś skrzywdził". I poczułam strach, to nie było wcale uczucie ulgi. Po rzece pytań: "kto, gdzie, jak, kiedy?" usłyszałam i zobaczyłam coś jeszcze straszniejszego. Zobaczyłam osobę, która w tamtym momencie mojego życia była całym moim światem, której chciałam oddać wszystko co najlepsze. A której oczy wypełniły się rzewnymi łzami, a dłonie wyrwanymi strzępkami własnych włosów. Pomiędzy najgorszym typem dźwięków rozpaczy jakie było mi dane usłyszeć, wliczając w to płacz ludzi przebywających w szpitalu psychiatrycznym. Rozpacz mojej pierwszej miłości zapamiętam na zawsze, a pomiędzy tamtymi jękami wychwytywałam słowa: "Moja mała, MOJA malutka dziewczynka". I wtedy ona się obudziła.

Od tamtego dnia nie potrafiłam spojrzeć na swoje własne zdjęcia z dzieciństwa. Był to też dzień po którym zaczęłam częściej płakać, zawieszać się, odczuwać nienawiść czy bezsilność oraz cały ocean wstydu. A czy byłam wtedy dziewicą? Jeśli wziąć pod uwagę aspekty biologiczne to nie mam pojęcia, czy ta cholerna błona we mnie była. Jeżeli wziąć pod uwagę aspekt psychiczny, to czułam się absolutnie zbrukana i niegodna takiego nazewnictwa. A jeżeli chodzi o moje uczucia, to tak. Pragnęłam usłyszeć takich banałów, jak: "jesteś moją pierwszą" czy "jesteś dziewicą i ja ci to mówię".

Dwa miesiące od tych wydarzeń odkryłam, że moja przystań bezpieczeństwa, miłość życia i źródło czułości wymyka się po godzinach nie bez przyczyny. Zostałam zdradzona, oszukana i zbrukana. Ale nie to było najgorsze. Zostałam sama. A moja ciemna strona razem ze mną i razem z tamtą osobą. Wtedy rzeka bólu wezbrała. Tama pękła. Każda cegiełka, która była moją siłą, która pozwalała mi okłamywać samą siebie, że nic się nigdy nie stało pękła. Świat w końcu usłyszał, że byłam wykorzystana. I ta mała dziewczynka już nigdy nie pozwoliła mi o tym zapomnieć.

Czym jest projekt dziewczynka?

Witam. Jestem kobietą i małą dziewczynką w jednej osobie. Poza tym nie wyróżniam się niczym szczególnym. Mam dwadzieścia-parę lat, stałą pracę, psa i zwykłe brązowe włosy. Rano chodzę biegać do parku, popołudniu gotuję polski obiad, a wieczorami spotykam się ze znajomymi. Czasami jestem dziecinna. Takie jak ja mijają cię codziennie. Jednak nigdy nie dostrzeżesz, że dwadzieścia lat temu stało się coś, przez co ta najzwyczajniejsza na świecie dziewczyna straciła wszystko. Nie dostrzeżesz, nie dlatego bo czegoś ci brakuje. Tragedii takich jak moja nie widać. Ofiar takich jak ja nie dopatrzysz się w statystykach. Bo nikt mnie nie uratował na czas, a moja historia została zapomniana nawet przeze mnie.

Projekt dziewczynka jest moim osobistym projektem-dziennikiem, prowadzonym przy równoczesnym wsparciu mojej terapeutki. Dziennik pozwoli mi ostatecznie przywołać traumatyczne wspomnienia z okresu dzieciństwa. Przynajmniej taki jest plan. Czy mi się uda?

A dziewczynka? Mała dziewczynka powraca w snach, jest uwieczniona na fotografiach, czasami przemawia przez dorosłą kobietę. Boi się, ucieka, płacze i szuka swojego miejsca. Skoro zawiodła rodzina, pedagodzy, wszyscy dorośli na jej drodze, a nawet wielu terapeutów, lekarzy czy mentorów, czas abym to ja zaprowadziła ją do przeszłości.