środa, 3 sierpnia 2016

Typy terapeutów

Po przeszło pięciu latach ponownie rozpoczynam terapię (piątą z kolei). Jestem po dwóch wstępnych sesjach wprowadzających. Diagnoza: PTSD (coś nowego). Terapia poznawczo-behawioralna (pierwszy raz). Moja terapeutka wydaje się w porządku, kontakt nam zaskoczył. Terapia ma być bardzo intensywna, szokująca wręcz. Przewidziano osiem sesji po 1,5 godziny. Dlaczego ten piąty raz jest wyjątkowy?

Moi poprzedni terapeuci:
1. Pan M. - miły chłopak świeżo po studiach, siedzieliśmy naprzeciw siebie w pełnej ciszy godzinami. Ziewaliśmy naprzemiennie w rytm zegara. Nam obu brakowało terapeutycznego doświadczenia. Ja nie wiedziałam czego się spodziewać, a on jak mnie poprowadzić. Tu nie było planu, wstępu ani rozwinięcia. On nie wiedział co robi i moją nadzieję na lepszy byt zakopał jeszcze głębiej. Po którymś razie zadzwonił, że sesję musimy przełożyć - NA DZIEWIĄTĄ WIECZOREM. Wystraszyłam się, może słusznie, może nie i już nigdy tam nie wróciłam.
2. Elizka - kolejna studentka, ale cholernie seksowna i przyjemna w obyciu. Co tydzień zasypywała mnie psychotestami. Niestety kolejny raz zabrakło doświadczenia.
3. Dr ciocia - ciotka miała masę certyfikatów, doświadczenia, dyplomów i świetnych opinii. Kasę też niezłą zgarniała. Była miła, ciepła i bezpieczna. Uważam, że świetnie nadaje się na rozwiązywanie problemów małżeńskich, rodzinnych, zawodowych. Za każdym razem czułam się jak u cioci na pogawędce. Niestety nie uważam, że dziewczyna wykorzystywana seksualnie powinna w pierwszej kolejności przejść sesje doradztwa zawodowego. Techniki relaksacyjne też na niewiele się zdały.
4. Drapieżna S. - S. też wtedy niedawno opuściła mury uniwersyteckie. Ale była cholernie ambitna, wywnioskowałam to po jej profilu Linkedin. Wydaje mi się, że czerpała z terapii Gestalt. I nawet coś tam się we mnie ruszało. Niestety zraniła mnie pewnymi mało delikatnymi stwierdzeniami i szybko się ulotniłam. Ale jej stalinowskie podejście zaowocowało we mnie punktualnością i obowiązkowością, dostawałam nawet prace domowe.

Każdy z nich był niedostępny, poważny do kwadratu i boży. Absolutnie nie miałam dostępu do wiedzy o samej sobie. Nikt nie tłumaczył co robimy i w jaki sposób. Jakie są szanse i czego się spodziewać. Nie wiem czy jest to kwestia kraju, średniej wielkości miasta, w którym wtedy przyszło mi mieszkać. Może pecha? Żadna z tych terapii mi nie pomogła.

5. G. - G. jest Brytyjką, bo obecnie leczę się w Anglii. G postawiła diagnozę i od razu mnie z nią zapoznała. Przygotowała więcej materiałów do domu oraz informacje dla rodziny jak mają ze mną współpracować. Następnie przedstawiła mi plan działania. Zapoznała z terapią poznawczo-behawioralną. Ponownie przygotowała dla mnie materiały. Przed każdą sesją wypełniam kwestionariusz monitorujący mój ostatni tydzień życia, moje samopoczucie, lęki, emocje, natężenie depresji i myśli "S". Po sesji wypełniam ankietę dotyczącą naszej współpracy, spokojnie nakreślam wszelkie uwagi. G otwarcie odpowiada na moje pytania. Nawet tak idiotyczne jak te: "co jeśli spotkam cię poza terenem poradni?". Nie traktuje mnie jak kołka z problemami. Czasami zażartuje, a czasami nawet ja odwdzięczę się tym samym. I nigdy nie pozwala mi milczeć. Zawsze pyta o czym myślę. Na ostatniej sesji wypełniłyśmy "umowę". Czyli prosto i przejrzyście o tym co najważniejsze.

To są te jasne strony nadchodzących tygodni. Odpowiednia osoba na odpowiednim miejscu. Tylko co z tymi ciemnymi?

4 komentarze:

  1. Rozumiem Cię doskonale.
    Też ciągną się za mną urazy z dzieciństwa, z diagnoz postawionych przez lekarzy mogę się dowiedzieć, że jestem typem borderline i cierpię na CHAD i bla, bla, bla, bóg wie co jeszcze... Najgorsze w tym wszystkim jest to, że dodatkowo dźwigam bagaż genetyczny w postaci obsesji, które mnie niszczą. Każą mi szczotkować zęby trzy razy dziennie, myć bez przerwy ręce. Najczęściej czepiają się moich zainteresowań i rzeczy naprawdę dla mnie ważnych, i tak muszę w kółko zapewniać samą siebie, że na pewno interesują się Marilyn Monroe i na pewno kocham swoją dziewczynę... Dodatkowym aspektem zaburzeń jest brak zaufania do zmysłów. Muszę trzy razy mrugnąć, żeby udowodnić sobie, że widzę dany przedmiot. Włączam innych ludzi w swoje obsesyjne rytuały (,,ale na 100% oddasz mi tę książkę?"). Męczę się z tym potwornie, dopiero od 2 lat jestem pod opieką psychiatry. Powinnam być hospitalizowana już jako małe dziecko, teraz leczenie zajmie o wiele dłużej. Naprawdę zazdroszczę Ci terapeutki. Czy przyjmujesz teraz jakieś leki?
    Pozdrawia gość ze strony http://ifiwasinla.blog.pl/ :)
    Przepraszam, że tak się rozpisałam o sobie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybacz, że nie odpisywałam, ale chyba przeoczyłam Twój komentarz. To znaczy tak jakby nie zapisałam tej czynności w umyśle. To wszystko brzmi strasznie skomplikowanie. Ale przynajmniej ktoś stawia Ci konkretne diagnozy. I wiesz z czym walczysz, a to już sporo. Nie przyjmuję żadnych leków. Ale zaczynam to rozważać bo niestety podczas otwartego procesu terapeutycznego moje objawy zaczynają się niebezpiecznie nasilać. Nie wiem jedynie jak to pogodzić z pracą bo muszę być w pełni sprawna. A czy Ty przyjmujesz jakieś leki?

      Usuń
  2. To dobrze, że trafiłaś na tak dobrą terapeutkę. Mi też się to udało około roku temu. Wcześniej miałam jedną psycholog, która zrobiła mi badania w niepoprawny sposób, a następną, przez którą czułam się jeszcze gorzej niż wcześniej. Już nie mówiąc o pedagog z okresu gimnazjum, która kazała mi tylko robić rysuneczki, a o moich problemach w ogóle nie rozmawiałyśmy.
    Może tym razem uda Ci się leczenie i oswoisz się ze swoimi wspomnieniami. Oby Ci się to udało.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie myślę, że w Polsce nie ma tak jakby takiego rozróżnienia jakie widzę tutaj. Tutaj jest albo terapeuta - który wie co i jak z cięższymi przypadkami albo tzw. counsellor - do którego można iść z problemami w domu, w związku czy coś. Więc trzeba uważać. Ale cieszę się, że znalazłaś kogoś odpowiedniego. Ciekawa jestem jak to wszystko przebiegało, ale nie wiem czy chcesz o tym mówić.

      Usuń