Tak, zniknęłam na kilka tygodni, ale to dlatego bo po pierwsze nastąpił moment lekko krytyczny, czego efektem był punkt drugi, czyli wspomożenie się lekami.
4 tygodnie temu.
W pracy zamieniam się na wieczorne zmiany, tak aby mieć kontakt z jak najmniejszą ilością osób. Przez osiem godzin nie jem bo boję się wejść do kantyny. Mój zawód uchodzi za typowo "męski" i nienawidzę każdego dnia, kiedy muszę wejść w to rojowisko wzroków, podgadywanek, gestów, śmiechów. Wiem, że większość z nich nie jest seksistami, że większość z nich nie ma złych zamiarów, wiem że starają się być po prostu mili. Ale ja tego nie znoszę. Nie chcę słyszeć niczego, nawet najmilszego na mój temat. Często uciekam w miejsca, w których nikt mnie nie znajdzie. Nawet jeśli oznacza to stanie w deszczu czy na mrozie. Niestety czasami jest to nieuniknione.
Nie wiem czy tak wgląda fobia społeczna, ale tak sobie ją wyobrażam. Wchodzę do pomieszczenia i nagle wszystko spowalnia. Moje kroki, ruchy rąk. Głosy naokoło podgłaśniają się tak, jakby ktoś manewrował pokrętłami. Śmiechy są najbardziej słyszalne. Gdzieś tam na granicy halucynacji słyszę swoje imię. Mój oddech jest szybszy, wiruje mi w głowie. Muszę się czegoś złapać bo całkowicie się w tym zagubię. I oby nikt nic do mnie nie powiedział, w takim stanie niczego nie rozumiem. Nawet swojego ojczystego języka.
Ale ktoś podchodzi. Mówi. Gubię się. Nie chcę tam wracać. I tak nikt nie pomyśli o Tobie jak o ofierze czyjegoś złego czynu. Łatwiej myśleć, że jesteś rąbnięta. Gorsza.
3 tygodnie temu.
Znowu w pracy. Ten sam system. Niestety natrafiam na dupka. Dupek mnie traktuje przedmiotowo, poniża na oczach innych. Nie pozwala się wytłumaczyć. Stoi tak blisko, że czuję jego papierosowy oddech. Nie mam gdzie uciec. Płaczę na oczach grupy mężczyzn i następuje flshback z dzieciństwa.
20 lat temu.
Trzech łysych chłopaków. Jeden "z włosami". Zamykają mnie w windzie i krzyczą, że mnie zgwałcą. Nie mam gdzie uciec, boje się, nikt w bloku nie słyszy ani nie widzi. W końcu pozwalają mi wyjść. Śmieją się, nie przepuszczają. Jest strasznie. Czy może być gorzej?
2.5 tygodnia temu
Nie jestem w stanie kontynuować "wspominania" na sesji terapeutycznej. Dzwonie do lekarki. Przepisuje mi leki. Mirtazapine 15 mg na noc i zwolnienie z pracy. Na L-4 "not fit to work because of following condition: Post-traumatic stress disorder" - ciekawe jak ja to zaniosę do kadr.
Pierwszy tydzień na lekach przesypiam. Śpię po dwadzieścia godzin. A pomiędzy spaniem jem za dziesięciu. Brzuch mnie już boli, ale jem dalej. I nigdy nie spałam tak spokojnie. Nie było ani halucynacji, ani dziwnych dźwięków. Spałam idealnie, jak zdrowy człowiek, wolny od lęków.
W drugim tygodniu wszystko zaczęło się stabilizować. I zrozumiałam, że leki są mi potrzebne żeby przeżyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz